Trudna sztuka poddawania się

Szacowany czas na przeczytanie: 20 minut

Kiedy mówiłem „poddaje się”, zawsze myślałem, że ponoszę porażkę, że w bolesnym upokorzeniu powiewam białą flagą, że przegrałem i okazałem słabość. Ty też pewnie masz podobne skojarzenia z tym słowem – bo taka jest przecież jego definicja. Ale „poddać się” może oznaczać także akceptację faktów i wydarzeń, podporządkowanie się im i w paradoksalny sposób zdobycie nad nimi kontroli. A to wcale nie jest złe. Wręcz przeciwnie. I zobacz, od razu „poddać się” zmienia znaczenie.

Ta publikacja jest długa i osobista. Postanowiłem zebrać swoje przemyślenia i doświadczenia z kilku ostatnich, dość trudnych miesięcy i ułożyć je w kilka lekcji, które pozwolą ci, bronić się mentalnie przed niektórymi wydarzeniami oraz chronić swój biznes. Z tej publikacji dowiesz się przede wszystkim:

  • czym jest „sztuka poddawania się” i dlaczego warto ją stosować w życiu i biznesie;
  • dlaczego tak trudno przejść do porządku dziennego nad porażkami;
  • czym jest gaslighting;
  • co zrobić, kiedy były pracodawca, wspólnik, kontrahent, dostawca cię szkaluje i narusza dobra osobiste i czy pozew sądowy jest na pewno najlepszym wyjściem;
  • z jakimi typami osób nie należy współpracować biznesowo;
  • jak „poddanie się” pomoże ci łagodzić spory, skupić się na nowych projektach i realizować je z większą energią.

Kiedy zaczynam pisać ten tekst, siedzę na kanapie ze swoim partnerem. Jesteśmy oblężeni przez mruczące koty, słuchamy radia, rozmawiamy o wszystkim i o niczym (do mistrzostwa opanowałem podzielność uwagi). Zasadniczo, ten artykuł miał być podsumowaniem mojego ubiegłego roku – pełnego porażek, ale też kilku ważnych dla mnie sukcesów, zawirowań w życiu osobistym i rodzinnym, złych inwestycji, kruchych przyjaźni i biznesowych relacji oraz tego, co z nich wyniosłem. Będzie jednak o największej życiowej i biznesowej lekcji, którą dostałem – lekcji poddawania się. Dzięki niej nie rozpamiętuje tego, co było i na pewno będę lepszym szefem, partnerem i współpracownikiem.

Lekcja poddawania się

Zauważyłem, że kiedy się poddaję, sprawy idą płynniej, szybciej i lepiej. Pozwalam im się po prostu dziać, zamiast sprawiać, że się wydarzają. Ciągle się tego uczę. I przyznaję, że każdego dnia jestem w tym coraz lepszy. Nadal jednak nie tak dobry, jakbym chciał, szczególnie że jako typowy „control freak” zawsze staram się planować, przewidywać i zapobiegać rzeczom, których zaplanować, przewidzieć i przed którymi obronić się nie mogę. Jak to się objawia? Wyjeżdżając na wczasy, zawsze planuję, co zobaczyć, gdzie zjeść, myślę o tym, jaka będzie pogoda i ile oraz jakie rzeczy muszę ze sobą wziąć, najlepiej w różnych pogodowo-życiowych kombinacjach i zestawieniach. Nie pozostawiam za wiele miejsca na niespodzianki i spontaniczność. Jak każdy z Was wiele czasu poświęcam interesom nie swoim, a swoich przyjaciół, rodziny, a nawet Matki Natury.

Jako maniak kontroli, uczący się poddawać, o oporze wiem trzy rzeczy:

  1. Staramy się wszystko kontrolować, ponieważ zastanawiamy się, co się stanie, jeśli tego nie zrobimy. Innymi słowy, opór to strach.
  2. Kontrola to przyzwyczajenie do otrzymywania określonych rezultatów – tych, które uważamy za najlepsze dla nas. Ale skoro to przyzwyczajenie i nie poznajemy „nowego”, w jaki sposób możemy wiedzieć, co będzie dla nas lepsze?
  3. Opór i kontrolowanie wszystkiego pochłania więcej energii – człowiek jest bardziej skupiony na detalach, nabuzowany adrenaliną, wiecznie poddenerwowany. W tym stanie nie jest możliwe zobaczenie całego, dużego obrazu.

Ironicznie, przez ostatni rok, chcąc kontrolować wszystko, tak naprawdę traciłem coraz większy wpływ na siebie i swój biznes. Skupiałem się na nic nieznaczących detalach, takich jak np. szkodliwych, tylko w mojej opinii, zapisach umów, które tak naprawdę w praktyce nic nie znaczą. Człowiek jednak wytraca czas na ich przeforsowanie, bo chce się zabezpieczyć, bo chce zaspokoić ego, bo nie zgadza się to z jego punktem widzenia. Człowiek, chcący mieć pełną kontrolę nad swoim życiem, ustalający co będzie robił za chwilę, zamyka się także na wszystko inne – związki, poznawanie nowych osób, wchodzenie w nowe, ciekawe biznesowe projekty.

W praktyce poddanie się oznacza zaprzestanie walki – walki z sobą, wszechświatem i naturalną koleją rzeczy. To zaprzestanie oporu i przepychania na siłę swoich racji przez rzeczywistość.

Poddania się nie należy jednak rozumieć jako braku akcji. To podejmowanie jej z innego miejsca. „Opór” tylko utrudnia życie. Kiedy stawiasz opór, oznacza to, że czegoś nie akceptujesz, unikasz, a przez to tracisz szansę na cenne doświadczenia i zbudowanie bogatego w pozytywne emocje życia. Dotyczy to zarówno biznesu jak i życia prywatnego. Bo wyobraź sobie, że umawiasz się na randkę, ale potem odrzucasz kolejne zaloty albo stwierdzasz od razu, że mimo wszystko i tak z tego nic nie będzie. Na randkę więc nie idziesz. Podskórnie jednak o związku marzysz, ale przez to że odrzucasz kolejną i kolejną szansę, tkwisz w stanie, który może cię, po prostu, „dołować”. Jest to jednak stan bezpieczny i znany, wydający się „tą lepszą opcją”. To nic innego jak typowy opór, unik.

Wyobraź sobie, że dostajesz propozycję pracy w innym mieście, za dużo lepsze pieniądze, a swojej obecnej pracy nie lubisz. Nie chcesz jednak zostawić mieszkania, przyjaciół i kto wie czego jeszcze. Będziesz więc pracował przez kolejne lata w tej samej firmie, frustrując się jeszcze bardziej. Ale to znowu opór i wybór znanej opcji.

Sztukę poddawania się opisuje Chris Lee, amerykański trener biznesowy. Dzięki jego książce – „Transform Your Life: 10 Principles of Abundance and Prosperity”, zmieniłem sposób, w jaki patrzę na swoje życie. Polecam wam też dedykowany sztuce poddawania się podcast Lewisa Howesa i Chrisa Lee, zrealizowany w ramach „The School of Greatness”. Pamiętam, że kiedy go słuchałem, siedziałem na tej samej kanapie, z której piszę teraz ten tekst i pomyślałem: „Co za brednie, poddawanie się nie jest słabością?! Jest!”. Jednak potem słuchałem dalej, a styczeń stał się dla mnie początkiem długiej drogi do zaakceptowania pewnych rzeczy, do przejęcia nad nimi kontroli i zaakceptowania wszystkiego, co los zsyła lub rzuca mi pod nogi – zarówno w biznesie jak i w życiu prywatnym.

Wszyscy stawiamy czemuś w życiu opór (nawet ci, którzy uważają, ze nie stawiają oporu w ogóle i cieszą się tym, co mają, po prostu stawiają opór zmianom). Opór nie robi nikomu dobrze. Wysysa wszystkie życiowe siły, miłość, energię, nie pozwala się skupić, niszczy relacje, związki, nasze zdrowie (bo ileż można się denerwować) i przeszkadza w osiąganiu sukcesów w pracy.

Opór może dotyczyć naprawdę błahych rzeczy – jak odmawiania sobie snu przez pracę lub imprezy, unikania trudnej rozmowy z szefem czy przyjacielem. Może jednak dotyczyć też rzeczy dużo większych – zmiany ścieżki zawodowej, przeprowadzki, skończenia toksycznego związku czy wybaczenia wyrządzonych nam krzywd.

Łatwo zauważyć, kiedy jest się w trybie kontroli, a nie poddania. Człowiek czuje wtedy inną energię (tak, to ja, i naprawdę nie wierzę, że to piszę, ja człowiek logiczny i sceptyczny do tego typu filozofii, a energię kojarzący jedynie z tą elektryczną).

Zgłębiając sztukę poddawania się, znalazłem w Internecie jedno ćwiczenie, które próbuje wykorzystywać od 1 stycznia, aby zmienić swoje podejście i tym samym zmienić energię oraz decyzje, które podejmuje.

Jeśli czujesz się spięty i nabuzowany, wyobraź sobie, że płyniesz maleńką łódką w górę strumienia, pod prąd. To trudne, męczące… to walka. Tak możesz czuć się, będąc w trybie kontroli. Jeśli chcesz zmienić energię, wyobraź sobie, że postanawiasz zawrócić i płynąć w dół rzeki. Nie musisz już wiosłować ponad siły, odpoczywają ci ramiona i ręce. Jesteś delikatnie niesiony przez prąd bez twojego wysiłku. Porzucasz wiosła, ale wiesz że i tak dopłyniesz do celu. Inną drogą, inną metodą, ale bez wysiłku.

Czasem jest trudno porzucić opór, a czasem jest to wręcz niemożliwe i trzeba walczyć o to, co się kocha, robi, chce. Te trzy pytania pomogą ci dowiedzieć się, czy warto walczyć, czy lepiej się poddać:

  1. Co się stanie, kiedy się poddam? Określając swój strach, możesz go zracjonalizować i zastanowić się, czy na pewno jest prawdziwy. Trywialny przykład z życia. Prosisz drugą połowę, żeby kupiła 4 pomidory. Przypominasz jej o tym 14 razy w ciągu dnia, bo boisz się, że proszona kolacja przez to nie wyjdzie i będzie zrujnowana. Czy brak czterech pomidorów naprawdę ją zrujnuje? Jeśli nie, to możesz spokojnie przejść z trybu kontroli do trybu poddania się. To samo pytanie możesz zadawać sobie w biznesie. Czy muszę cisnąć firmę X, żeby kupiła nasz produkt? A co jeśli firma X jednak nie kupi naszego produktu? Czy przez to nasza firma upadnie? A może dzięki temu ulepszymy nasz produkt?
  2. Czy to twój interes, czy kogoś innego? Staramy się kontrolować życie innych, mając bezpośredni wpływ jedynie na własne. Zadaj sobie pytanie, czy sprawa, o którą walczysz, to twój własny biznes, czy kogoś innego. Sprawy nigdy nie idą w dobrym kierunku, kiedy próbujesz wpływać na innych i wtykasz nos tam, gdzie nie powinieneś.
  3. Czy poddanie się oznacza wolność? Jeśli na to pytanie odpowiesz „nie”, oznacza, że jednak musisz odpuścić. Tylko odpuszczenie, wybaczenie, zaprzestanie sporu pozwoli ci popłynąć w dół strumienia. Nie jest to łatwe, ale też to przerabiałem.

Lekcja psychologii

Przez ostatnie pół roku, próbując zrozumieć różne wydarzenia wokół mnie, odebrałem także niezłą lekcję psychologii. Każdy kto miał do czynienia z przemocą słowną, pomówieniami, wie, że słowa potrafią boleć równie mocno, co widły wbite w plecy. Wiele osób też przed takimi atakami nie potrafi się obronić, co może w konsekwencji prowadzić do zaniżonego poczucia własnej wartości, zaszczucia, a w konsekwencji nawet do depresji. Formą przemocy, którą przez ten czas poznałem i której też, nie wstydzę się do tego przyznać, padłem ofiarą, jest gaslighting.

Gaslighting to przemoc emocjonalna stosowana w pracy. Tej formy wywierania presji radzę się Wam wystrzegać i od razu, jeśli zauważycie pierwsze symptomy, reagować.

Termin „gaslighting” pochodzi z napisanej w 1938 roku sztuki „Gas Light” Patricka Hamiltona. Autor opisuje relacje, w której mąż usiłuje doprowadzić żonę do szaleństwa poprzez wmawianie jej różnych rzeczy. Koniec końców, kobieta zaczyna kwestionować własne zdrowie psychiczne. Początkowo w psychologii o technikach z tej grupy mówiło się, rzeczywiście, wyłącznie w kontekście toksycznych małżeństw i związków. Sprawcami byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Od początku lat 90. przemocy z tej grupy mówi się najczęściej jako o przemocy zawodowej mężczyzn w stosunku do kobiet. Głównie, ale nie tylko. Bo ofiarą gaslightingu padają także mężczyźni.

Podstępność technik z tej grupy polega na tym, że osoba stosująca przemoc doprowadza swoją ofiarę do zwątpienia w zasadność własnych ocen, odczuć i doświadczeń. Ofiara ma zacząć wierzyć, że tylko opinie oprawcy są prawdziwe i utracić wiarę we własną zdolność podejmowania decyzji. Metody stosowane w tej formie przemocy są zazwyczaj bardzo subtelne, a celem osoby stosującej ją jest, aby ofiara, możliwie najdłużej, pozostawała nieświadoma stosowanej agresji.

Jeśli widzisz, że ktoś za wszelką cenę próbuje uprzykrzyć ci życie, pokaż, że nie dasz sobą pomiatać i odpowiedz w tym samym tonie. Jeśli będzie to protekcjonalny przytyk, zwróć się do tej osoby w tym samym stylu, lecz bardziej dosadnie. Nie przejmuj się tym, że się obrazi albo będzie miała ci to za złe. Taka reakcja jest potrzebna, aby później zachować zdrowe relacje. Jeśli pozwolisz na takie zachowanie, możesz się od agresora już nie uwolnić.

Jeśli sytuacja robi się poważna i ataki zaczynają być zbyt silne, stanowczym tonem zwróć uwagę osobie, która dopuszcza się ataku, że nie zamierzasz tolerować jej zachowania. Powiedz to bez owijania w bawełnę. Wygarnij wszelkie rzeczy, które ci się w jej zachowaniu nie podobają i utnij szybko wymianę zdań. Poinformuj jednak agresora, żeby przyszedł do ciebie porozmawiać, jak już ochłonie i będzie w stanie komunikować się na spokojnie. Inteligentne osoby załapią po pierwszy razie, te mniej inteligentne i zacietrzewione, duszące się we własnym sosie mentalnej patologii… no cóż, to już inna historia. Ale także możesz dopisać do niej szczęśliwe zakończenie. Spróbuj poprosić przełożonego lub jego przełożonego o zmianę działu, mediacje, powiadomić odpowiednie struktury w firmie o naruszeniach.

Przykre sytuacje mogą dziać się także po zakończeniu współpracy. Przez ostatnie pół roku z takim problemem borykało się dwóch moich znajomych z branży marketingowej, będąc oczernianymi przez agencję, z którymi wcześniej pracowali i posądzani przez szefa o rzeczy, których się nie dopuścili. Ja podobnej sytuacji doświadczyłem w styczniu. Odebrałem też wtedy porządną lekcję prawa, chcąc bronić swojego dobrego imienia i dóbr osobistych. Jednak czy warto wyciągnąć prawne konsekwencje w stosunku do prześladowcy, mobbingującego szefa czy osoby, która po naszym odejściu z biznesu narusza nasze dobra osobiste?

Lekcja prawa

Kodeks Karny mówi, że „zniesławienie polega na pomówieniu innej osoby, grupy osób, instytucji, osoby prawnej lub jednostki organizacyjnej niemającej osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności”.

„O tym, czy zachowanie miało charakter znieważający, decydują dominujące w społeczeństwie oceny i normy obyczajowe, a nie subiektywne przekonanie osoby rzekomo znieważonej” (uchwała Sądu Najwyższego z 5 czerwca 2012 r., sygnatura SNO 26/12, LEX 1231618).

Dlatego za znieważenie może być uznane skierowanie do kogoś lub o kimś słów powszechnie uznanych za obraźliwe, wulgarne, mających na celu ośmieszenie lub skompromitowanie danej osoby. Powiecie, że istnieje coś takiego jak wolność słowa. Jednak wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda innych.

„Wolność słowa, w tym głoszenia poglądów, podlega takim ograniczeniom, jakie są niezbędne do ochrony między innymi dobrego imienia osób trzecich. Nie odbierając więc nikomu prawa do krytyki, przyjąć trzeba, że prawo to napotyka ograniczenia zakreślone między innymi przez ochronę dobrego imienia innych osób, która jest składową konstytucyjnej zasady ochrony godności człowieka” (wyrok Sądu Apelacyjnego w Gdańsku z 30 stycznia 2002 r., sygnatura II Aka 577/01, OSAG 2002/1/6).

Zniesławienie, żeby zaszło, musi więc mieć postępowanie (czynność) i właściwość, czyli przypisanie komuś pewnej cechy, jak np. narkomanii, nierzetelności, zboczenia, alkoholizmu, oszustwa, braku umiejętności w danej dziedzinie, itp. Oczywiście, w sądzie, trzeba udowodnić zasadność lub brak zasadności wypowiedzianych na forum publicznym słów.

Przestępstwo zniesławienia podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności. Jeśli więc były szef, współpracownik czy kontrahent oskarża Cię o nierzetelne wykonywanie obowiązków, ociąganie się z opłaceniem faktur albo oszustwa czy brak etyki zawodowej, musi mieć na to dowody. Zwykle ich nie ma, a samo pomówienie spowodowane jest przełożeniem ego i dumy nad dobro i wizerunek firmy czy osób trzecich.

Konieczność wnoszenia prywatnego aktu oskarżenia, skomplikowane postępowanie dowodowe zniechęcają wiele osób, które czują się pomówione lub znieważone, do dochodzenia swoich praw w procesie karnym.

A w procesie chodzi o zadośćuczynienie i przeprosiny przy użyciu kanałów komunikacji, jakich użyto przy naruszeniu dóbr osobistych. Jeśli więc tracisz klientów albo pracę (czy nawet potencjalną pracę) przez pomówienia, możesz żądać zadośćuczynienia lub odszkodowania albo wpłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny.

Czy warto dociekać swoich praw? Tak. Można wysłać przed sądowe wezwanie do zaprzestania naruszeń. Jeśli jednak sprawa skończy się w sądzie, musicie pamiętać, że jej rozwiązanie może trwać bardzo długo. Tego rodzaju procesy są stresujące, bo na świadków powoływani będę wasi współpracownicy i koledzy, a czasem nawet członkowie rodziny. Jeśli jednak proces sądowy to rzecz, która sprawi, że będziesz czuć się wolny, bezpieczny i spełniony, wtedy tak, jest to jedyna opcja. Przejdź jednak z trybu oporu i kontroli do trybu poddania. Pozwoli ci to oszczędzić dużo energii, którą będziesz wytracać przez jakiś czas.

Lekcja biznesu

Jest też inny sposób. Możesz w biznesie i pracy unikać określonych typów ludzi. Przez ostatnie kilka miesięcy bardzo dokładnie starałem się obserwować osoby, z którymi pracowałem. Nie jest tak, że jestem mistrzem w interpretowaniu ludzkich zachowań, ale wiem, że biznesu czy współpracy nie da się zbudować z ludźmi posiadającymi określony zestaw cech i emocji. Według badania Proceedings of the Royal Society, opublikowanego w 2010 roku, kontakt z pozytywnymi osobami w miejscu pracy zwiększa wydajność oraz zadowolenie z niej aż o 11 proc. Osobowości toksyczne, jak wynika z tego samego badania, mogą obniżyć zadowolenie z życia zawodowego i efektywność wykonywanych zadań o ponad 30 proc. Aby budować biznes, unikaj:

1. Ludzi, którzy osądzają

Zawsze będą krytykować wszystko, z czym wejdą w kontakt. I mimo że wyjaśnisz, o co chodzi, to i tak wleci im jednym uchem, a wyleci drugim. Osądzą cię, zanim usłyszą fakty i argumenty, bo w zasadzie nie potrafią słuchać. Nie są wprawni w kontaktach międzyludzkich. Kompletną stratą czasu jest pytanie takich osób o radę czy feedback.

2. Ludzi, którzy są zazdrośni

Bycie przedsiębiorcą to wyboista ścieżka, którą pokonujesz raz na wozie, a raz pod nim. Uwierzcie mi, nie jest ważne posiadać jedynie grupę wspierających cię osób w sytuacjach, kiedy jest źle, ale także wtedy, kiedy jest dobrze. Zazdrośnicy będą deprecjonować twoje osiągnięcia tylko dlatego że nie są ich udziałem oraz uważać, że to im się one należą bardziej, ot tak, tylko dlatego, że „oddychają tym samym powietrzem”.

3. Ludzi, którzy są fanatykami kontroli

Wiem, że teraz strzelam sobie sam w stopę, ale także z tego powodu próbuję oduczyć się wiedzieć wszystko najlepiej. Jeśli w swoim zespole posiadasz „control freaka”, wtedy może okazać się, że „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”. Oczywiście, można to przeskoczyć, wchodząc w tryb poddawania się. Fanatyk kontroli nie przyjmie jednak do wiadomości, że nie ma racji, a kiedy pokażesz mu jak bardzo się mylił, to jeszcze na ciebie nakrzyczy (na szczęście z tego już wyrosłem prawie dekadę temu, a teraz cały czas uczę się oddelegowywać zadania i poddawać się).

4. Ludzi, którzy są aroganccy

Ludzie pewni siebie inspirują, a aroganccy próbują cię zastraszyć i wkurzyć. Czują, że są lepsi od każdego. I o ile w życiu prywatnym może to jedynie irytować, o tyle w życiu zawodowym czy biznesie taka osoba może stworzyć jedynie niekomfortowe miejsce pracy.

5. Ludzi, którzy zawsze są ofiarami

Takie osoby zawsze obwiniają innych o swoje własne niepowodzenia – były wspólników, współpracowników, kontrahentów, a nawet klientów. Zawsze są oszukiwani przez każdego i nigdy niczemu nie są winni – na co mają bardziej lub mniej logiczne wymówki (z mojego doświadczenia powiem, że w tym wypadku logika jednak ich zawodzi). Takie osoby nie reprezentują sobą nic. Eliminując je ze swojego biznesu i życia, uwolnisz się od bólu głowy.

6. Ludzi, którzy nie oddzielają życia zawodowego od prywatnego

Oczywiście można nawiązywać bliskie relacje ze współpracownikami czy zaprzyjaźnić się ze wspólnikiem, dostawcą lub klientem. Jednak prędzej niż później przełoży się to na współpracę, spowoduje zgrzyty i pomówienia. Osoby niepotrafiące oddzielić życia zawodowego od prywatnego będą obrażały się za zawodowe uwagi i odbierały je zbyt osobiście. Będą wchodzić z butami w twoje życie prywatne. Wyznaczanie granic może nie pomóc, więc najlepiej od razu uciekaj od takiej osoby.

Lekcja wybaczania

Nie tak dawno, Kamil Mirowski, znany także jako Mr Social, opublikował tekst pt. „Z takimi firmami nie warto współpracować!”. Bo musicie wiedzieć, że każdy pracownik, kontrahent, dostawca – były i obecny – jest ambasadorem waszej firmy i może skutecznie popsuć jej wizerunek lub przyciągnąć do niej nowych klientów. Warto jest piętnować realne i naganne zachowania niektórych osób, firm i instytucji, i ostrzegać przed nimi innych. Jednakowoż zawsze warto pochylić się nad pozytywami i wystawić komuś dobrą rekomendację dotyczącą jego usługi lub produktu.

Wpis na blogu Mr Social został zainspirowany m.in. oświadczeniem, które wrzuciłem na Facebooka, dotyczącym zakończenia współpracy z pewną warszawską restauracją. Sprawa między mną a knajpą zasadniczo mogłaby i miała zakończyć się w sądzie, a potem trwać… w nieskończoność.

Ale w sumie po co? Żeby się stresować? Żeby poświęcić cześć swojego życia i domowy spokój w celu zaspokojenia zranionego ego? Obrony nazwiska, które jednak broni się na rynku samo umiejętnościami i doświadczeniem? Mając więc dość spirali samonakręcającej się nienawiści i wymyślanych oskarżeń, poddałem się. Ale nie dlatego, że bałem się iść do sądu i dochodzić swoich praw. Poddanie się dało mi zasadniczo dużo więcej. Dzięki niemu zrozumiałem, że jestem pewny siebie i mam wokół wielu kibicujących i niezważających na pomówienia oraz oskarżenie ludzi. Czuję się dzisiaj spokojniejszy, mądrzejszy i silniejszy. I jestem z tego dumny.

Wybaczenie jest rzeczą trudną, ale pozwala uwolnić się od negatywnych emocji, takich jak złość czy nienawiść. Poddawanie się, w moim osobistym przypadku, wychodzi więc na dobre i pozwoli skupić teraz całą uwagę na nowych projektach biznesowych, które startują już niebawem.

Zawsze warto mówić jak jest, ale warto też najzwyczajniej w świecie czasem odpuścić i iść dalej. Poddać się, płynąć w dół strumienia, nie oglądać się wstecz i zapomnieć o sprawach błahych, rzeczach, które stanowią jedynie pożywkę dla ego i osobach, które w perspektywie kilku lat i tak nic dla nas znaczyć nie będą, a na pewno nie wniosą do naszego życia nic konstruktywnego. Albert Einstein powiedział:

Wybieram drugą opcję. Możecie uznać, że trochę naiwnie. Chce jednak wierzyć w przyjazny wszechświat, różnorodny, pełen tęczy, jednorożców i wspaniałych ludzi oraz karmy, która zawsze wraca.

Leave A Reply

Brak produktów w koszyku.