Kiedy w Warszawie doszło w piątek do zamieszek społeczności LGBT+ z policją, jak zwykle odezwali się strażnicy tych najlepszych obyczajów, boomersi z prawa i lewa, którzy mają cringe, że „jak tak można było”, że „nie tędy droga”. Zapomnieli chyba, że do tej pory nikt, będący w mniejszości, równych praw jeszcze sobie nie wyprosił. Chociażby dlatego, że nie miał takiej możliwości. Stąd też obywatelskie nieposłuszeństwo.
Historia ruchów emancypacyjnych, historia równości, to historia obywatelskiego nieposłuszeństwa i występowania przeciwko systemowym represjom i prześladowaniom. To historia frustracji, po długich okresach działań edukacyjnych, tłumaczenia i przekonywania, że dana grupa to po prostu… ludzie.
Historia głosów, które nie były słyszane, a wręcz zagłuszane i wyśmiewane. To opowieść nienawistnych represji, po każdym podejmowanym działaniu. I to w końcu historia usłyszanego przez społeczeństwo, władzę i policję krzyku. Krzyku wydobywającego się z setek, a nawet tysięcy gardeł. Krzyku, z którym należy się liczyć, ale który nie musi się podobać. I wielu się nie podobał.
Wyjące derwisze
Jest rok 1913. Emily Davison, sufrażystka, wbiega na tor wyścigów konnych, gdzie odbywa się Derby. Jest to niespodziewane dla zgromadzonej publiczności. Prawdopodobnie, chce przewrócić konia króla Jerzego V, prowadzonego w wyścigu przez dżokeja Herberta Jonesa, aby zwrócić uwagę na prawa kobiet, o które walczy. Dżokej nie zatrzymuje się i tratuje Emily. 31-latka nie odzyska już przytomności i niedługo po tym zdarzeniu umrze w wyniku obrażeń głowy. Lojalistyczna prasa okrzyknie ją samobójczynią, terrorystką, wariatką. Tylko, że Emily wcale nie próbowała się zabić, kupiła nawet bilet na pociąg powrotny do Londynu.
Po tym wydarzeniu wiele sufrażystek zostanie aresztowanych i następnie uwięzionych. Ale nawet za kratami nie złożą broni.
Odmawiamy jedzenia! Ogłaszamy strajk głodowy – będą mówić strażnikom.
A Ci, będą im wykręcać ręce, przywiązywać do krzeseł, wkładać do gardła długie rury i na siłę odżywiać. Część ze strażników zrobi to z nieukrywaną przyjemnością, uśmiechając się od ucha do ucha. Sufrażystki „zagrażają brytyjskiemu porządkowi społecznemu, rodzinie, a nawet dzieciom”.
Niedługo po tym wprowadzone zostanie prawo, które zezwala na czasowe zwolnienie więźnia ze względu na stan zdrowia. Policja jednak w każdej chwili może doprowadzić go, a zwłaszcza ją, bo sufrażystki wiedzą przeciw komu akt jest wymierzony, do więzienia ponownie. Ma się tak dziać, gdy tylko policja uzna, że stan zdrowia czasowo zwolnionego więźnia ulega poprawie.
Zabawa w kotka i myszkę
Prawo „kotka i myszki” (Cat and Mouse Act) nie miało na celu chronienia obywateli, a represjonowanie ruchu, przeciwdziałanie akcjom i kolejnym strajkom głodowym prowadzonym przez sufrażystki. Bo dzięki nim zdobywały sympatię społeczną.
W tym czasie wyodrębnia się również skrzydło radykalne, zwane sufrażetkami. Stosują ostre formy protestu. Sufrażetki nie widząc skutku działań dyplomatycznych ani edukacji, stawiają na najbardziej radykalne formy protestów. Dlatego przykuwają się łańcuchami do ogrodzeń i słupów, przerywają wystąpienia przeciwników politycznych, dokonują aktów wandalizmu – podpalają skrzynki pocztowe, puste budynki, wybijają szyby w oknach wystawowych.
„Wyjące derwisze!” – grzmią nagłówki w prasie i opozycja zrównania prawa wyborczego mężczyzn i kobiet. „Szkodzicie sprawie” – odzywają się również osoby, popierających do tej pory kobiece prawo do głosowania.
Ale po latach badacze ruchy emancypacyjnego, są zgodni. Bez sufrażetek, sufrażystki nie byłyby usłyszane. A ich postulaty wcielone w życie.
Czarni chuligani
Akcja sit-ins, czyli przesiadywania w barach czarnoskórych obywateli USA, rozpoczyna się w dzień po wyborach, które wygrywa umiarkowany kandydat Albert Boutwell. Jeszcze tego samego dnia, wszyscy protestujący zostają aresztowani.
Dwa dni później protest powtórzono, mimo towarzyszącego strachu i napięcia. Uczestnicy ponownie znaleźli się więzieniu. Policja używa siły wyprowadzając protestujących z lokalu i pakując ich do radiowozów i suk.
„Czarnuchy! Małpy!” – grzmią niektórzy mundurowi. Manifestanci postanawiają zachować spokój. Wiedzą, że odpowiedzenie na wyzwiska może skończyć się nie tylko aresztowaniem, ale także pobiciem, a nawet utratą życia. Policjanci od dłuższego czasu, czekają tylko na odpowiedni pretekst.
Afroamerykanie, przeciwni segregacji rasowej, po tych zdarzeniach kontynuują pokojowe marsze. W jednej z kolejnych demonstracji policja po prostu atakuje protestujących. Wydarzenia zdobywa czołówki krajowej prasy.
Aresztowania i przemoc
W Wielki Piątek, 12 kwietnia Martin Luther King osobiście prowadzi kolejny pokojowy marsz. Zostaje aresztowany. Po ośmiu dniach w areszcie, sąd w końcu wydaje wyrok pięciu kolejnych dni więzienia i pięćdziesięciu dolarów grzywny. Zainteresowanie mediów protestami przeciw segregacji nie maleje. King postanawia więc, zgodzić się na protesty młodzieży, które mogły okazać się liczniejsze i nie uderzałyby ekonomicznie w rodziny.
Marsz około tysiąca młodych ludzi odbywa się 2 maja. Ponad połowa z uczestników zostaje brutalnie zaatakowana przez siły policyjne i odstawiona do aresztu. Następnego dnia sytuacja się powtarza, a łączną liczbę zatrzymanych szacuje się na dwa tysiące. Ponieważ brakuje miejsc w aresztach, dzieci przetrzymuje się w szkołach. Media donoszą, że nie mogą zobaczyć się z rodzicami, nie podaje im się wody, są szykanowane. Na salach gimnastycznych ma dochodzić do rękoczynów.
Brutalne działania służb mundurowych znów zostają opisane w prasie stanowej, krajowej i międzynarodowej. Cześć konserwatywnych mediów i polityków broni jednak działań policji, tłumacząc że: „Są to chuligańskie występki czarnych radykałów i ekstremistów”.
Kolejny pokojowy marsz odbywa się 6 maja i gromadzi ok. 1000 kolejnych osób. Ten i dwie dalsze pokojowe manifestacje również kończą się brutalnymi aresztowaniami. Przeciwnicy desegregacji z kościelnych ambon, w czasie politycznych wieców, z artykułów w prasie mówią o próbach „zniesienia istniejącego naturalnego porządku”, o „chuliganerii”, „łamaniu prawa”, „nielegalnych manifestacjach”. Próbują również znaleźć „haki” na działalność Kinga i Ruchu Praw Obywatelskich oraz je ośmieszyć.
Wywalczone prawa
Dopiero 10 maja działacze postanawiają zrobić jeden dzień przerwy w demonstracjach, aby mogły odbyć się negocjacje. Po kilku dniach osiągają porozumienie z władzami (Birmingham Truce Agreement), w którym obiecano znieść segregację w magazynach sklepowych, zatrudnić Afroamerykanów na zasadzie równouprawnienia i powołać dwurasowy komitet do rozwiązywania przyszłych spornych kwestii. Ale to nie kończy protestów dotyczących segregacji rasowej.
Kiedy 5 grudnia 1960 Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych w sprawie Boynton v. Virginia orzeka, że segregacja rasowa w publicznym transporcie międzystanowym jest niezgodna z prawem, organizacja CORE organizuje akcję mającą sprawdzić, czy wyrok ten jest przestrzegany.
Freedom Riders
Jej uczestników nazwano Freedom Riders. 14 maja 1961 autobus z grupą aktywistów został zatrzymany niedaleko Anniston, pasażerów pobito, a autobus podpalono.
Inny autobus zostaje zatrzymany w Birmingham, a jego pasażerowie pobici przez członków Ku Klux Klanu, dla których pożywką są przeciwni desegregacji politycy i media. Wiele osób w obu akcjach trafia do szpitali.
Sprawców, mimo starań organizacji równościowych, świadków, nie udaje się zatrzymać, przez opieszałość i niechęć policji do Afroamerykanów. Protesty dotyczące systemowej przemocy, którą doświadczają Afroamerykanie będą trwać do dzisiaj.
Polskie elementy wywrotowe
Wiec przed gmachem BUW w Warszawie rozpoczyna się o godz. 12.00. Trudno wtedy precyzyjnie określić, ile zebrało się osób. Do kilkuset studentów dołączają jednak kolejni, kończący właśnie zajęcia. Na dziedzińcu obok uczestników wiecu, są też wtedy również setki obserwatorów i funkcjonariuszy MSW.
Studenci przyjęli wówczas, przez aklamację treść dwóch petycji. W pierwszej potępiali „represjonowanie studentów, którzy protestowali przeciwko haniebnej decyzji zakazującej wystawiania Dziadów w Teatrze Narodowym”. W drugiej natomiast wyrażali słowa „pełnego poparcia dla rezolucji Nadzwyczajnego Walnego Zebrania Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich”, w której pisarze potępiali zaostrzenie cenzury i zdjęcie z afisza Dziadów Adama Mickiewicza.
Precz z cenzurą!
O godz. 12.13, gdy studenci w zasadzie zamierzali się rozejść, na dziedziniec UW wjeżdża kilka autokarów z tablicami „Wycieczka”.
Na dziedzińcu pojawili się mężczyźni ubrani niemal jednakowo, w płaszczach, w kapeluszach – wspomina jeden ze studentów. Inna uczestniczka wiecu mówi: Wyglądali jak wycieczka z Moskwy. Wszyscy mieli jesionki w jodełkę, a w rękawach ukryte pałki.
„Aktyw robotniczy” przy współdziałaniu studentów ze Związku Młodzieży Socjalistycznej spycha studentów pod Pałac Kazimierzowski. Jednocześnie wyłapywano pojedyncze osoby i wywożono poza teren UW. W tłumie rozlegały się okrzyki: „Gestapo!”, „Wolność!”, „Demokracja!”, „Nie ma chleba bez wolności!”, „Dziady bez skreśleń!”, „Precz z cenzurą!”, „Usunąć tajniaków!”.
Dopiero obietnica zorganizowania legalnego wiecu w Auditorium Maximum, jaką złożyli studentom prof. Czesław Bobrowski, dziekan wydziału ekonomii politycznej oraz prof. Stanisław Herbst, dziekan wydziału historycznego, doprowadza do rozładowania sytuacji przed Pałacem Kazimierzowskim.
Wiec dobiega końca i wydaje się, że konflikt zostaje zażegnany. Jednak po godz. 14.00 na teren UW od strony ulicy Oboźnej wkracza ok. 400 funkcjonariuszy ORMO. Studenci ponownie zaczynają śpiewać hymn narodowy i Międzynarodówkę. Wtedy ORMO rusza do ataku.
Krajobrazy wojny polsko-polskiej
Biją wszystkich napotkanych – młodzież, studentów, kobiety, profesurę. Do polowania dołączają również „wycieczkowicze”. Przez bramę główną od strony Krakowskiego Przedmieścia zaczynają dołączać umundurowane oddziały milicji w hełmach, okularach ochronnych, z długimi pałkami.
Wdzierają się do budynków uniwersyteckich. W gmachu pedagogiki, przed rektoratem, dochodzi do bójki. Kto nie uciekł, został zbity pałkami, pięściami, skopany. Część studentów przeskakuje ogrodzenie za Pałacem Kazimierzowskim i uciekała po stoku skarpy w kierunku ulic Browarnej i Karowej. W końcu ukrywający się w budynkach mogą opuścić teren uczelni. Tłum zapełnia Krakowskie Przedmieście od Pałacu Staszica do kościoła Wizytek.
O godz. 15.15 wycofano „aktyw robotniczy”. Kilka minut wcześniej oddziały mundurowe. Uniwersytet był już spacyfikowany, „siły porządkowe” w tym czasie już rozpraszały zgromadzonych na Krakowskim Przedmieściu. Ofiarami byli też zupełnie przypadkowi ludzie. Część demonstrantów uciekając przed pałkami schroniła się w Kościele św. Krzyża. Nie było to jednak miejsce gwarantujące bezpieczeństwo. Wrzucano do świątyń granaty łzawiące, bito ludzi u stóp ołtarza, wyprowadzano manifestantów z wykręconymi rękami, szarpano za włosy, popychano, kopano.
Nie był to koniec zamieszek tego dnia w Warszawie. Kiedy ZOMO, ORMO i „robotnicy” bili demonstrantów na Krakowskim Przedmieściu, grupce ok. 50-60 studentów, którzy wcześniej ukryli się w gmachu polonistyki, udało się niepostrzeżenie wyjść z UW i ulicami Oboźną, Nowym Światem, Alejami Jerozolimskimi, Marszałkowską dotrzeć bez walk do Placu Konstytucji.
Tam skandowali hasło „Konstytucja”, a następnie ruszyli na Plac Jedności Robotniczej. Razem z nimi pod gmachem Politechniki przed godz. 16.00 zgromadziło się łącznie około 1000 demonstrantów. Po kilkunastu minutach tłum został rozbity przez ZOMO.
W tym samym czasie rozpędzono szacowaną na 600 osób grupę studentów pod Domem Studenckim „Riwiera”. „Rozpraszanie” kilku grupek kolejnych grupek studentów, m.in. na ulicy Filtrowej w pobliżu placu Narutowicza, na Nowym Świecie, na ulicy Lwowskiej, a więc głównie w okolicach UW i Politechniki, trwało jeszcze kilka godzin.
Represje dla wywrotowców
O wydarzeniach w Polsce i obywatelskim nieposłuszeństwie studentów, mówiły zagraniczne media, np. „The New York Times” i „The Washington Post” oraz „Radio Wolna Europa”. Do 25 marca 1968 roku zatrzymano 2549 osób. Do października 1968 roku zatrzymano 2732 osoby związane z Marcem. Większość zwolniono, 697 ukarano kolegiami karno-administracyjnymi, 540 objęto śledztwami, a 60 stanęło sprzed sądem w trybie przyspieszonym. Media mówiły o nich, m.in. „element wywrotowy”.
Gay Power!
W czerwcu 1969 w Nowym Jorku trwa kampania wyborcza mająca wyłonić nowego burmistrza miasta. Urzędujący burmistrz John Lindsay szuka możliwości zwiększenia swoich szans. Jako Republikanina prezentuje się więc go, jako kandydata zwalczającego wszelkie „występki”.
I dlatego też potrzeba mu spektakularnych akcji w czasie trwania kampanii wyborczej.
Niespodziewane powstanie
Jest koniec czerwca. Spokojna, ciepła noc z 27 na 28 czerwca. 1969 rok. Policja z szóstego okręgu na Manhattanie w dokonuje rutynowego nalotu na Stonewall Inn, gejowski bar przy Christopher Street w Greenwich Village, dzielnicy Nowego Jorku. W tym tygodniu to trzeci taki nalot na “podejrzany lokal”.
Bywalców klubów LGBT+ w Stanach traktuje się wtedy niezwykle brutalnie. Spisuje się personalia wszystkich obecnych, a policjanci czynią pod ich adresem chamskie komentarze. Pod zarzutem „nieprzyzwoitości” zazwyczaj również dochodzi do aresztowań przypadkowych, najbardziej rzucających się w oczy przedstawicieli mniejszości – najczęściej osób transpłciowych i drag queens. Nazwiska drukuje się w gazetach, co rujnuje życie i kariery wielu osób.
Obowiązują też wtedy zasady, według których gejom nie wolno jest podawać alkoholu w lokalu, mężczyzna nie może tańczyć z mężczyzną, a każdy musi nosić przynajmniej trzy części garderoby, które odpowiadają biologicznej płci.
I tak kolejno, w tę ciepłą noc, kiedy policja robi nalot, rozpoczyna się przypytywanie klientów Stonewall Inn. Policjanci pojedynczo wypuszczają na zewnątrz lokalu już przesłuchanych, ale ci, zamiast się rozejść, zatrzymują się przed wejściem.
Zbiera się pokaźny tłum ok. 200 osób. Ok. 2 nad ranem Sylvia Rivera, drag queen, chwyta butelkę po piwie i ciska nią w policję. Krzyczy: „Gay power!”. Hasło to przejdzie do historii i będzie obecne na każdym wiecu, na całym świecie, na którym będzie się mówić o prawach osób LGBT+.
Policja wzywa posiłki. Obroną Stonewall Inn dowodzą drag queens w swoich cekinowych sukniach. Naprzód wybiegają butches, czyli męskie lesbijki, czołgi tego starcia, które blokują policjantów. „To nie ujdzie im płazem” – zachęcają do akcji gejów z klubu – „Róbmy coś!”.
Przypadkowe ofiary
Dochodzi do przepychanek. Policjanci chcą wepchnąć jedną z zatrzymanych do samochodu. Ta broni się i w końcu oswobadza. Na policjantów sypią się kolejne kamienie, butelki i śmieci.
Tylko przez przypadek, przechodzący obok, heteroseksualny muzyk Dave van Ronk, zostaje schwytany przez policjantów, a następnie zaciągnięty do środka baru, gdzie barykadują się policjanci. Tam jest brutalnie bity.
“Zastrzelimy pierwszego gnojka, który przekroczy te drzwi!” – krzyczy policja ze środka Stonewall Inn.
Ale nie wszyscy to usłyszą. Na zewnątrz jest już tysięczny tłum protestując przeciw agresji wobec osób LGBT+, przeciw prześladowaniom, dyskryminacji, przeciw łamaniu kolejnych ludzkich żyć.
Po 45 minutach posiłki policyjne uwalniają zabarykadowanych funkcjonariuszy. Do aresztu trafia w sumie 13 uczestników zajścia. Na ulicach Greenwich Village wybuchają zamieszki, które trwają całą noc. Do rana cała Christopher Street jest wysprejowana napisami “Support gay power!”, “Drag power!”, “They invaded our rights”, “Gay is good”.
Zamieszki się nie kończą. Następnego dnia protestuje 2000 osób. I liczba ta rośnie z dnia na dzień, aż do 3 lipca. I jest to pierwszy czynny opór, który solidarnie stawia społeczność LGBT+ wobec represjonowaniu jej przez władzę. Wydarzenie, które podziałało mobilizująco na osoby LGBT+ i jej dążenia emancypacyjne.
Lata 50.i 60. to w historii amerykańskiego ruchu gejowskiego wyjątkowo ciężki okres. Dlatego odwet w „Stonewall Inn” był tak brutalny i gwałtowny. Dzięki Stonewall Riots żądania osób LGBT+ po raz pierwszy trafiły na pierwsze strony gazet. A ruch LGBT+ dzięki nim wywalczył, po latach co chciał.
Wina pariasów
Wiele osób LGBT+ szybko odcięło się od całego zajścia w anonimowych listach do nowojorskich redakcji, zrzucając winę głównie na „gejowski plebs” – prostytutki, drag queens, osoby transpłciowe oraz aktywistów. W prasie pojawiały się negatywne oceny zamieszek Stonewall, osoby LGBT+ nazywane były „zdeprawowaną bandytanerią”. Jednak to dzięki Stonewall Riots w końcu społeczność LGBT+ przybliżyła się o krok do wywalczenia swoich praw, jako że stała się siłą społeczną, z którą należy się liczyć.
Warszawska Tęcza
Rok 2020. Polska. 1/3 kraju zajmują uchwalane przez radnych strefy wolne od LGBT+. Osoby LGBT+ są „tęczową zarazą”, na klatkach bloków mieszkalnych w kilku miastach pojawiają się apele o dezynfekowanie ich z wirusa gender. Zresztą, przed pandemią koronawirusa, taką akcję na głównym placu Białegostoku przeprowadza Falanga, faszystowskie ugrupowanie wspierane przez tamtejszych kościelnych hierarchów.
W Polsce 70 proc. młodych osób LGBT+ ma myśli samobójcze. Często, po coming outach, są wyrzucane z domów, ale na hostele interwencyjne pieniędzy brakuje, więc skazywane są bezdomność. Tylko w ubiegłym roku zgłaszano kilkadziesiąt pobić na tle homofobicznym. Ile nie zgłoszono z powodu wstydu i strachu przed reakcją służb mundurowych? Zdecydowanie więcej.
Po kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, nastroje homofobiczne tylko się wzmacniają. Politycy PiS uważają, że „najpiękniejsza Polska to ta bez LGBT+”. Osoby LGBT+ są dehumanizowane w czasie tej kampanii i nazywane ideologią. Liczba homofobicznych komentarzy w internecie i rządowych mediach rośnie z dnia na dzień.
Outować boją się nie tylko nastolatki, ale także biznesmeni i bizneswoman, artyści i artystki czy politycy, którzy coraz głębiej wchodzą do szaf. Homofobia w Polsce jest realnym problemem, sytuacją, z którą od 2 do 4 milionów obywateli musi mierzyć teraz się każdego dnia.
Każdego dnia też na ulice stolicy wyjeżdża homofobus, który z głośników obwieszcza nienawistne hasła w stosunku do osób LGBT+, dehumanizując je i zrównując z pedofilami.
Stop bzdurom!
W Warszawie działa kolektyw Stop Bzdurom, który wielokrotnie, zgłasza furgon na policję i pomaga w obywatelskich zatrzymaniach. Policja i prokuratura mimo wielokrotnych zgłoszeń i 48 założonych spraw nic sobie ze sprawy nie robi. Sprawy są umarzane. Dopiero sąd w Gdańsku w ramach zabezpieczenia z powództwa cywilnego orzeka, że napisy naruszają dobra osobiste osób LGBT i w ramach zabezpieczenia napisy mają być zdjęte.
Jednak furgony nadal jeżdżą po ulicach. Policja nie reaguje na próby realizacji wyroku sądu, ani na kolejne obywatelskie zatrzymania. Te kończą się tym, że osoby zatrzymujące dostają zarzuty blokady, kierowcy Fundacji Pro – Prawo do Życia, dokonujący przestępstwa zniesławienia i zniewagi jeżdżą dalej.
Jednego dnia furgonetki celowo podjeżdżają na Wilczą, pod squat, gdzie siedzibę ma Stop Bzdurom. Puszczają taśmy, że LGBT+ to pedofilia i osoby homoseksualne chcą demoralizować dzieci. Jeżdżą tą trasą kilkadziesiąt minut. Kilkanaście minut po pierwszym przejeździe pod squotem, w asyście policji, ustawiają się katolicy, modląc się o nawrócenie jego mieszkańców. Furgon podjeżdża jeszcze raz. Margot i Łania z kolektywu Stop Bzdurom już nie wytrzymują. Wychodzą na ulicę. Dochodzi do starcia z kierowcą homofubusa. Policja rzuca Margot na ziemię. Za chwilę zostanie przewieziona na komisariat. Tam dostaje zarzut występku chuligańskiego oraz pobicie kierowcy. Wcześniej dziewczyny – Margot i Łania – sprayowały homofobiczną ciężarówkę, cięły opony.
Areszt za nieposłuszeństwo
Prokuratura chce aresztu tymczasowego. Sąd odmawia aresztowania Margot. Daje tylko dozór. W międzyczasie Stop Bzudrom wiesza tęczowe flagi na warszawskich pomnikach. Margot błyskawicznie jest zgarnięta w nocy przez nieoznakowany radiowóz. Po Łanię policjanci z Warszawy jadą aż w Bieszczady, gdzie wywlekają ją po nocy od znajomych z mieszkania.
Dziewczyny wychodzą na wolność. Kilka dni później, 7 sierpnia, sąd na wniosek prokuratury, postanawia zmienić decyzję i zastosować w stosunku do Margo areszt. Aktywistka czeka na aresztowanie w siedzibie KPH na Solcu. Pod budynkiem organizacji zbiera się pokaźny tłum osób wspierających Margo, która próbuje oddać się w ręce policji dobrowolnie. Nikt jednak nie chce jej aresztować.
Margot zaprasza wszystkich do wspólnego spaceru pod pomnik Kopernika na Krakowskim Przedmieściu. Tam dopiero zostaje zatrzymana i wepchnięta do nieoznakowanego radiowozu. Na miejscu dochodzi do przepychanki między blokującymi nieoznakowany radiowóz demontrantami, a policją. Cześć duszonych i wleczonych po ulicy osób nie ma pojęcia o co chodzi. Policja zatrzymuje turystę z zagranicy, a nawet przypadkowe przechodnia, który wracał z zakupów.
Konsekwencje za nieposłuszeństwo
Policjanci zgarniają ludzi z Nowego Światu i Krakowskiego Przedmieścia do suk. Część, co nagrywają świadkowie, rzucanych jest na ziemię i duszonych. Aresztowani są również dziennikarze.
Manifestacja przenosi się na Wilczą. Pod komendę. Stamtąd także zgarniani są ludzie i przewożeni na dołek. Interweniują posłowie. Ale wiele godzin mija zanim dowiadują się, gdzie są zatrzymani. Demonstranci rozlokowani są po pięciu aresztach, także za Warszawą. Policja nie pozwala kontaktować się prawnikami, rodziną, nie podaje wody, jest bezczelna i agresywna w stosunku do zatrzymanych.
Na jednej z komend dochodzi do molestowania seksualnego transpłciowej kobiety. Mimo, że prosi o rewizję osobistą wykonaną przez policjantkę, w pokoju przesłuchań zjawia się kilku policjantów, którzy naśmiewają się z jej płci, wsadzają rękę do majtek, każą kucać i wstawać.
Niektórzy z zatrzymanych wychodzą dopiero w niedzielę popołudniu, niektórzy w poniedziałek. W tym czasie w wielu miastach w Polsce organizowane są wiece solidarności z zatrzymanymi, m.in. na Placu Defilad. Biorą w nich udział setki tysięcy osób. W internecie i mediach wrze. Te rządowe piszą i mówią o słusznej karze za wandalizm i o „homo-bojówkach”, o „zamachu na polskość i rodzinę”, „o obrazie uczuć religijnych”.
Niechwała bohaterom!
“Modus operandi jest jasny: robisz wszystko, by prowokować LGBT, że są podludźmi, wypuszczasz ciężarówki, które ich masowo zniesławiają, a potem śmiejesz im się w twarz i umarzasz wszystkie ich skargi. Potem idziesz jeszcze dalej i w asyście policji podjeżdżasz pod squoty i prowokujesz lewaków dzień po dniu. A gdy ktoś nie wytrzyma i puszczą mu nerwy, zalewasz się łzami, jaki to terroryzm, straaaaszny występek chuligański i chcesz aresztu jak dla najcięższych przestępstw. Na koniec pokazowo bijesz, dusisz i molestujesz osoby, które śmiały się z tym nie zgadzać, siedziały w geście protestu a nawet przypadkowo przechodziły. Odmawiasz im pomocy prawnej w celu wymuszania zeznań. A w telewizji rządowej dziennikarze w mundurach non stop pokazują tylko ten moment, gdy komuś z lewicy puściły nerwy” – komentował wydarzenia w Warszawie Łukasz Hassliebe na swoim Facebooku.
Ale tak to działa nie tylko w tym przypadku. Każda forma obywatelskiego nieposłuszeństwa spotyka się z oporem mas, władzy i mediów.
O chuligańskie, a nie bohaterskie akty, oskarżano Marthina Luthera Kinga i Gandhiego, chociaż starali się, aby ich protesty były pokojowe. Pacyfikowała je jednak policja. O terroryzm oskarżano sufrażystki. Suchej nitki nie zostawiano na studentach w czasie Marca 68′. Aktami obywatelskiego nieposłuszeństwa, ale także wandalizmu, było malowanie symbolu Polski Walczącej w czasie okupacji. Aktem nieposłuszeństwa było nauczanie z Tajnych Kompletów. Nieposłusznymi wandalami była Solidarność malująca swoje logo na murach i rozdająca ulotki.
Obywatelskie nieposłuszeństwo jest od wieków jedyną formą samoobrony, którą może stosować prześladowana systemowo mniejszość. I jedną z form walki o równe prawa.
Nawet jeśli ta forma nie podoba się „większości”.